🧨 Wywiad O Prl Z Rodzicami

Wywiad i kontrwywiad PRL a kraje zachodnie – cykl Historia zza kulis [DYSKUSJA ONLINE] / IPNtvPL. Postaci Wywiad to także ciekawe, z punktu widzenia historii, sylwetki ludzi zaangażowanych w PK ! . Ÿ“ [Content_Types].xml ¢ ( ´”]OÂ0 †ïMü KoÍVð ÃàBñRIÄx]º3h\?ÒS¾þ½g ؈àÍ’®=ïûôôm{ƒ•.¢ xTÖ¤¬›tX FÚL™iÊÞÇÏñ=‹0 “‰Â HÙ ú×W½ñÚ FTm0e³ Ü ç(g &Ö ¡™Üz- ý”;!?Å øm§sÇ¥5 LˆC©Áú½'Èż ÑpE¿7$ dÑãfaé•2á\¡¤ DÊ &ûå o ª¬ÖàL9¼! Podobne wypracowania do Wywiad z rodzicem o przeszłości - przykład. Wywiad z Janem Brzechwą na temat jego życia i twórczości. Bolesław Prus „Omyłka” - bohaterowie. Charakterystyka. Wywiad ze znanym pisarzem na podstawie jego biografii - przykład. Wizerunek kobiety w literaturze i sztuce renesansu i baroku. Opracuj temat. Władysław Mróz (ur. 1926 w Skałacie [1], zm. 27 października 1960 w Paryżu [1]) – kapitan, oficer polskiego wywiadu zagranicznego ( Departament I MSW ), po ucieczce na Zachód w 1959 roku zdradził powierzone mu tajemnice, m.in. agenta umieszczonego wewnątrz izraelskiej służby bezpieczeństwa wewnętrznego ( Szin Bet) Lucjana Leviego. kompleksowej diagnozy zachowa dziecka. W czasie wywiadu zbierane s dane dotycz ce porodu, wczesnego rozwoju dziecka, poziomu funkcjonowania dziecka i obecnych problem w, jakie widz rodzice, analizowana jest dokumentacja medyczna i psychologiczna. Wywiad trwa 120-150 min. Zamiast więc wyśmiewać – doradźmy, ale także wsłuchajmy się w doświadczenie. Poczują się ważni i dowartościowani. Nigdy nie mówmy też, że osoba starsza przesadza, przecież nawet nas samych takie ocenne podejście do naszych problemów może wyprowadzić z równowagi. Jeśli coś jest dla kogoś bolączką czy utrapieniem, nie skiego Wywiad a władza. Wywiad cywilny w systemie sprawo-wania władzy politycznej PRL, Oficyna Wydawnicza ASPRA- -JR, Warszawa 2009 Wiadomość o planowanym wydaniu książki Zbigniewa Siemiątkowskiego poświęconej wywiadowi PRL2 długo spędzała mi sen z powiek, co naturalne Kochani,Dziś prezentuję Wam drugą część spotkania z rodzicami w Turcji. Zapraszam Was serdecznie do oglądania naszej rozmowy. Dajcie znać, co myślicie o języ Pamięć o PRL, jaka wyłania się z opowieści Tade-usza Ludwina, jest daleka od jednoznaczności postko- 16 Wywiad z M.B., marzec 2007, rozmawiała B. Klich-Klu-czewska, Archiwum dn6GTN. Ponad sto osób demonstrowało w poniedziałek przed MEN wsparcie dla rodziców dzieci z niepełnosprawnością, którzy żądają zmiany przepisów, by uczniowie z orzeczeniem o kształceniu specjalnym mogli mieć nauczanie indywidualne w szkole. Według MEN przepisy to pod hasłem "O godne życie i prawa osób niepełnosprawnych oraz realizację postanowień Konwencji Praw Osób Niepełnosprawnych" przed Ministerstwem Edukacji Narodowej zorganizowały środowiska związane z Warszawskim Strajkiem Kobiet. Podobne protesty zapowiadano także w Gdańsku, Toruniu, Lublinie i Krakowie. Protestujący manifestowali wsparcie dla rodziców dzieci z orzeczeniem o kształceniu specjalnym, którzy w ostatnią środę złożyli w MEN petycję podpisaną przez 40 tys. osób. Rodzice chcą doprecyzowania zapisów rozporządzeń ministra edukacji narodowej z 9 i 28 sierpnia 2017 roku, by zagwarantowały uczniom z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego realizacji nauczania indywidualnego w szkole. Według nich nowe przepisy spowodowały, że uczniowie z orzeczeniami o potrzebie kształcenia specjalnego i nauczania indywidualnego będą się uczyli w domu, a nie jak dotąd, gdy część zajęć odbywali w szkołach. "Co my możemy, jeżeli mamy kolejne rozporządzenia, które są tak naprawdę fikcją, które mimo próśb, gróźb zostawiają furtki dyrektorom, które nie dają jasnych komunikatów i drogowskazów rodzicom. Cały czas dzieci z niepełnosprawnościami są wykluczane i będą wykluczane, bo taka jest polityka naszego rządu" - mówiła w poniedziałek Monika Auch-Szkoda z Warszawskiego Strajku Kobiet. Natomiast paraolimpijka Karolina Hamer powiedziała, że czas szkoły, chociaż placówka, do której chodziła, nie była dostosowana do potrzeb osób niepełnosprawnych to "były najlepsze lata" jej życia. "Te dzieciaki dały mi akceptację totalną i poczułam się częścią większej całości. Jasne, nie miałam wózka elektrycznego, ale miałam swoją pasję" - mówiła. Uczestnicy manifestacji mieli transparent z napisem "Żądamy godnego życia dla osób z niepełnosprawnością". Kilkanaście osób utworzyło z papierowych serc napis: "Nie wykluczać dzieci!!!". Były też flagi Strajku Kobiet i Pracowniczej Demokracji. Organizatorzy demonstracji twierdzili, że odbywa się ona "w czasie, kiedy dzieci z niepełnosprawnościami rząd usiłuje wyrzucić ze szkół". Minister edukacji narodowej Anna Zalewska pytana w poniedziałek w Polsat News o protesty w związku ze zmianami dotyczącymi edukacji dzieci niepełnosprawnych powiedziała: "Te protesty już się kończą, dlatego, że dzieci po prostu są w szkole". "Indywidualne Programy Edukacyjno-Terapeutyczne właśnie mają być skierowane do każdego dziecka i tak skrojone, jak dziecko potrzebuje, tzn. (dziecko ma) tyle godzin, ile trzeba w szkole z rówieśnikami i w szkole indywidualnie" - wyjaśniła. Minister była też pytana o pieniądze na edukację dzieci niepełnosprawnych i czy nie będzie oszczędności na organizacji kształcenia takich uczniów. "Przypominam, że MEN na 190 tys. dzieci z orzeczeniami ma 7 mld 100 mln zł (w ramach subwencji oświatowej - PAP). Wprowadziliśmy mechanizm, który nie pozwala tych pieniędzy dotknąć, mają być tylko i wyłącznie kierowane dla tych dzieci. Oprócz tego jest 300 mln zł na wczesne wspomaganie, pomoc psychologiczno-pedagogiczną. 200 szkół i przedszkoli jest w +Dostępności plus+, by eliminować bariery" - odpowiedziała. Odnosząc się do złożonej w środę petycji, MEN napisał w komentarzu przesłanym PAP: "Niepełnosprawność nie jest wskazaniem do kierowania ucznia na indywidualne nauczanie. Uczeń z niepełnosprawnością ma się uczyć w szkole ze swoimi rówieśnikami, a nie tak jak dotychczas w odrębnym, wyizolowanym pomieszczeniu w szkole. Szkoła ma to zapewnić. To obowiązek dyrektora. Co jest istotne, rodzice mają wpływ na ustalenie procesu edukacyjnego swojego dziecka. Gwarantujemy im to prawem" - wskazano. Podkreślono, że "zajęcia edukacyjne przeprowadzane są w domu ucznia tylko w sytuacji, gdy jest on chory i nie może uczęszczać z tego powodu do szkoły. Kiedy stan zdrowia ucznia ulegnie poprawie, wraca on na zajęcia do szkoły. Dodatkowo przepisy dopuszczają organizację zajęć edukacyjnych z klasą oraz udział w innych formach życia szkoły, kiedy stan zdrowia ucznia na to pozwala. Te zapisy dotyczą ucznia chorego, a nie ucznia z niepełnosprawnością" - napisano. autorzy: Marcin Chomiuk, Danuta Starzyńska-Rosiecka mchom/ dsr/ wus/ Nasi dziadkowie i babcie wracają często pamięcią do lat swojej młodości. Odnosi się wrażenie, że pamiętają ją lepiej, niż wydarzenia, które miały miejsce przed chwilą. Czasem są to zabawne przygody z dzieciństwa, niekiedy pełne wzruszeń historie z czasów wojny. Warto notować je wszystkie! Jak napisał niegdyś Lec - "Można oczy zamknąć na rzeczywistość, ale nie na wspomnienia", bo wspomnienia są nieśmiertelne... Zobaczcie, jak opisuje swe życie ta starsza, wspaniała kobieta! Fot. - Łakoma - Babciu, opowiedz o latach swojego dzieciństwa. - Urodziłam się w Chatkach Lasowych. Była to mała osada, gdzie mieszkały tylko trzy rodziny. Do najbliższej wsi – Rychcic – mieliśmy 6 kilometrów. Mieszkaliśmy przy samym lesie i tam właśnie spędzaliśmy większość czasu. W lecie było tam bardzo wesoło. Chodziliśmy na poziomki, maliny, jesienią zbieraliśmy orzechy laskowe i grzyby. Pod dom przychodziły jelenie, sarny, przylatywały dzikie ptaki…- Jak wyglądał twój dom? - Był cały z drewna. Obok znajdowała się stodoła i stajnia. Wybudował je mój dziadek w miejscu, gdzie kiedyś stały inne Co się z nimi stało? - To smutna historia. Wcześniej mieszkali tam nasi krewni. Pewnego razu poszli w pole, zostawiając w domu małą, 6-letnią córeczkę. Dziewczynka, nieświadoma niebezpieczeństwa, zaczęła bawić się zapałkami. Doszło do zaprószenia ognia. Spłonęły trzy domy wraz z całym dobytkiem. Dziecko za karę zostało tak strasznie pobite, że wkrótce zmarło…- To rzeczywiście straszne… - Kiedyś nie dbało się o dzieci, tak jak obecnie. Szczególnie źle obchodzono się z tymi nieślubnymi. Siostra mojego taty – Julia - zaszła w ciążę z Ukraińcem. Ukrywała to. Była dość otyła, więc nikt nie zauważył, w jakim jest stanie. Dziecko urodziła w lesie. Kiedy po porodzie, sprawa wyszła na jaw, rodzina okropnie ją potraktowała. Była bita, wyzywana od najgorszych. Jej dziecko szybko umarło. Później wyszła za mąż za tego Ukraińca i miała inne Ile osób mieszkało w waszym domu? - Dziadek Jan (ojciec mojego taty) po śmierci żony ożenił się powtórnie i przeprowadził do Wacowic. Jego córki: Kasia, Julia i Rozalia wyszły za mąż i przeniosły się do innych gospodarstw. W domu został tylko mój tato. Ożenił się z Anną Dudziak z Rychcic (moją mamą). Ojciec był przystojny. Miał powodzenie u kobiet. Mama niejednokrotnie kłóciła się z sąsiadkami, które odwiedzał. A nam - dzieciom - było przykro, kiedy musieliśmy tego słuchać… Miałam 3 siostry. Najstarsza była Stefania, potem ja, a na końcu Wisia i Anna. Przed nami urodziły się jeszcze bliźnięta: Kasia i Michał, ale niestety zmarły. Tato chciał mieć syna, a tak się złożyło, że doczekał się samych Z czego się utrzymywaliście? - Mieliśmy gospodarstwo. Rodzice pracowali na roli, mieli 8 morgów ziemi. Hodowaliśmy też krowy, konie, świnie, kury. Sprzedawaliśmy zboże, mleko i z tego głównie się Mieliście tam szkołę? - Nie. Szkoła była w Rychcicach. Codziennie przemierzaliśmy sami bardzo długą trasę. Tam też znajdował się kościół. Uczyła nas pani Janina Wojciechowska. Na początku przyjechała do nas tylko na praktyki, ale zdecydowała się zostać. W jednej klasie siedziały dzieci różnych narodowości, od pierwszej do siódmej klasy. Musiała przygotowywać zadania dla wszystkich grup wiekowych. Była bardzo zdolna. Zawsze zajmowaliśmy pierwsze miejsca podczas konkursów i występów przed publicznością. Pamiętam tańce, śpiewy, recytacje wierszy. Dobrze nas przygotowywała. Później przeniesiono szkołę trochę bliżej. Była to tzw. „Klebanówka”.- Jakie jest twoje najmilsze wspomnienie z dzieciństwa? - Pamiętam jak w przeddzień pierwszej Komunii Świętej, miałam przeprosić rodziców za złe uczynki. Podeszłam do mamy, ucałowałam ją w rękę i przeprosiłam za wszystko, co było złe z mojej strony. Potem poszłam do taty. Zszedł z drabiny (budował właśnie stajnię i kładł dachówkę), pogłaskał mnie czule po głowie i powiedział: idź i wyspowiadaj się. To było takie miłe! Zawsze był dla mnie raczej surowy, a w ten dzień zachował się wspaniale. Pobiegłam szczęśliwa do Jak obchodzono dawniej Komunię Św.? - Po uroczystości dzieci szły do księdza na bułkę z masłem i kakao. Koleżanka, która siedziała obok mnie tak się wierciła, że wylała mi kakao na sukienkę. Gdy mama to zobaczyła, uderzyła mnie w plecy i kazała iść do domu. Nie wiem, co się potem stało z tą sukienką. Była śliczna, biała w takie drobne, złote Spędzaliście święta i uroczystości razem z Ukraińcami? - Oni mieli swój kościół, gdzie modlili się w swoim języku. Ale rozumieliśmy się nawzajem. Większość z nas umiała mówić zarówno po polsku, jak i ukraińsku. Mieszkaliśmy na jednym terenie. Przed wojną żyliśmy zgodnie: Polacy, Żydzi, Ukraińcy. Pomagaliśmy sobie podczas żniw, razem chodziliśmy do szkoły, na potańcówki. Moja mama była nawet chrzestną u znajomych Ukraińców, jej chrześniak nazywał się Gmytru. W naszej rodzinie było też kilka małżeństw mieszanych. Ja miałam chłopaka Ukraińca. Nazywał się Nikita. Był przystojny, miał kręcone, blond włosy i niebieskie oczy. Chodziliśmy za rękę. Wszystko zmieniło się, gdy wybuchła II wojna światowa. Zaczęły tworzyć się różnego rodzaju ugrupowania, a najgroźniejsza była Upa. Zaczęto prześladować Polaków. Chciano nas powybijać, wypędzić z tamtych terenów. Z dobrych sąsiadów, Ukraińcy stali się zbrodniarzami, mordercami…- Jak wyglądało życie podczas wojny? - W lecie spaliśmy w lesie. Baliśmy się, że Ukraińcy przyjdą w nocy i nas zabiją. Kiedy zostawaliśmy w domu, spaliśmy zawsze w ubraniach, na siedząco, na wypadek jeśli trzeba było uciekać. Kiedy tato słyszał coś niepokojącego, zawsze uciekał. Raz nawet go złapali. Udawał, że jest ich rodakiem, bo dobrze mówił po ukraińsku. Kazali mu się modlić. A on nie znał pacierza w ich języku! Przeżegnał się tylko. Na szczęście go puścili. Kiedy zostawał w domu, walili do okien i drzwi, straszyli, że nas powybijają. Raz przyjechali wozem. Wszystko zabrali: ubrania, garnki, rower, całe wyposażenie domu. Mama płakała. Prosiła ich, żeby oddali choć rzeczy dzieci. Wtedy jeden Ukrainiec przyłożył mamie broń do piersi i zagroził, że jeśli nie wróci zaraz do domu, to ją zastrzeli. Nigdy nie zapomnę tego strachu. Nie zabito nas tylko dlatego, że mieliśmy wujka Ukraińca (szwagier taty). Jego czterech synów służyło w bandzie Upa. - Ile miałaś wtedy lat? - Prześladowania zaczęły się od ’41 roku i trwały aż do naszego wyjazdu do Polski. Miałam 12-16 lat. Ukraińcy czaili się za każdym krzakiem. W nocy palili papierosy. Widać było pełno świecących punkcików. Kiedy byli bardzo blisko, wychodziłam przed dom i śpiewałam ukraińskie piosenki. Udawałam w ten sposób, że trzymam z nimi sztamę. W środku jednak drżałam cała ze strachu… Gdy było bardzo niebezpiecznie, nocowaliśmy u kuzyna taty w Chatkach Michałowskich. Była to wieś oddalona od domu o 3 km. Mieszkali tam sami Ukraińcy, wujek był jedynym Polakiem. Jednak czuł się tam bezpiecznie, Ukraińcy bardzo go lubili, bo obchodził ich święta, traktowali go jak swojego. Pamiętam, jak na jego płocie wywieszono nadruki trupich czaszek. Było ich pełno! Nigdy nie zapomnę, jak bardzo się wtedy Nigdzie nie było bezpiecznie? - Nie. Raz tato wysłał mnie do dziadka, do Wacowic. Chciał, żebym przespała się u niego, bo w domu, w ciągłym strachu, nie miałam jak… Tam było trochę bezpieczniej. Pech chciał, że kiedy przyszłam, Ukraińcy podpalili pobliską stodołę. Dziadek pobiegł ją gasić. Bałam się zostać sama w domu i poszłam za nim. Ukraińcy spaliliby całą wieś, ale w pobliżu stacjonowało wojsko rosyjskie. Udało im się ugasić budynek, tak by ogień się nie rozprzestrzenił. Mieliśmy A co się działo, gdy ktoś szczęścia nie miał? - Ukraińcy spędzali ludzi do stodół. Małe dzieci przywiązywano matkom do spódnicy. Zamykano ich, oblewano benzyną i podpalano. Ludzie płonęli żywcem… Co to był za krzyk! Nie wiem, jak można było mordować maleńkie, niewinne dzieci! Za co to wszystko?!- Zabijali tak, aby przed śmiercią cierpieli? - Tak. Pamiętam, jak małym, 2-letnim dzieciom związywano nóżki i wieszano je głową w dół na parkanach…- To straszne! - Zabijały nawet starsze kobiety. Kiedyś Ukraińcy złapali polskiego księdza. Związali go i położyli na stojaku do rąbania drzewa. Stare Ukrainki przecięły go piłą na pół!- Przecież oni byli katolikami. - Ukraińcy bardzo często wpadali do kościołów. Zawsze schodzili się tam, gdzie było dużo Polaków. Robili akcje pokazowe. Raz jeden z nich rozciął kobietę w ciąży! Wyciągnął niemowlę z jej brzucha i rzucił z całej siły pod ołtarz! Dziecko żyło jeszcze chwilę. Podniosła je jakaś mała dziewczynka, zaniosła do wody święconej i sama ochrzciła…- Czy Żydów też mordowali? - Tak. Wówczas była akcja „Bij Żyda”. Pamiętam, jak kiedyś przyszedł do nas „sługa”, który czasem pracował u nas w gospodarstwie. Miał przy sobie wór ubrań, skarpet, krawatów. Chwalił się nimi. Były takie pachnące, „miastowe”, ale jedna koszula splamiona była krwią. Mój tato nie chciał tego oglądać. A mnie się te rzeczy bardzo podobały. Potem okazało się, że były to ubrania Żydów, których ten człowiek zamordował w Drohobyczu. Opowiadał, jak zrzucił starego Żyda z piętra kamienicy, albo jak wyrzucił małe dzieciątko z wózka na chodnik… Zawsze wiedzieliśmy, kiedy w pobliżu dzieje się coś niedobrego. Zwykle, gdy atakowana była wioska, ludzie bili w dzwony. Sami je robili z kawałków żelaza. Dawali w ten sposób znać innym wsiom, by były w gotowości do ucieczki. Poza tym słychać było szczekanie psów, ryk krów. Tak strasznie się baliśmy, że nawet gdy tylko trzasnął pod stopą jakiś patyczek, podskakiwaliśmy w nerwach!- Polacy nie mścili się? - Bali się. Ukraińcy byli wszędzie. Szli z kosami, siekierami, sierpami. Męża mojej starszej siostry zamknęli w więzieniu na Brygitkach w Drohobyczu. Należał do AK. Potem wywieźli go na Sybir. Mieliśmy dość. Chcieliśmy już tylko do Polski Kiedy udało się wyjechać? - We wrześniu 1945 roku. Jechaliśmy pociągiem 2 tygodnie. Ja siedziałam w wagonie z krowami. Podczas postoju czyściłam je, doiłam, dawałam siana, poiłam, ścieliłam słomę. Wysiedliśmy na stacji w Lubinie. Mężczyźni przypięli konie do wozów i zaczęli szukać domów i gospodarstw w wioskach opuszczonych przez Niemców. Trafiliśmy do Jędrzychowa. - Niemcy z tej wioski zostali już wysiedleni? - Większość uciekła przed Rosjanami. Widać było, że pakowali się w biegu. Kiedy chodziliśmy po domach, zdarzało się, że na stołach stały całe zastawy z przyszykowanym obiadem. W Jędrzychowie zostało tylko kilka Niemek z dziećmi i starcami. Polacy źle ich traktowali. Okradali, wyzywali, zdarzały się gwałty na kobietach. Pamiętam, że małym, niemieckim dzieciom zdejmowano w zimie rękawiczki i dawano naszym. Była w nas taka nienawiść, bo przecież od Niemców to wszystko się zaczęło…- Jak poznałaś swojego przyszłego męża? - Przyprowadził go do naszego domu jego brat. Janek wrócił właśnie w wojska. Był podporucznikiem. Wszystkim dziewczynom się podobał. Świetnie tańczył i elegancko wyglądał w wojskowym mundurze. Byłam o niego bardzo zazdrosna. Ślub wzięliśmy dopiero po roku. W 1949. Przeniosłam się do jego domu, mieszkał z rodzicami i bratem na końcu wioski. Podobało mi się u niego. Panowała tam jedność, zgoda. Teść był bardzo dobrym człowiekiem. - Znajdujemy się właśnie w tym domu. Czy wyglądał wtedy tak samo? - Tak. Ale nie było łazienki i elektryczności. Kiedy się wprowadziłam, na ścianie w stołowym pokoju była rozpryskana krew. Rosjanie zabili tam dwóch Niemców. Pochowali ich potem pod domem, tu gdzie teraz stoi słup elektryczny. Po jakimś czasie, ich rodziny dokonały ekshumacji i przewieziono zwłoki do Jak wyglądało twoje życie po ślubie? - Urodziłam czworo dzieci. Dwoje niestety straciłam, poroniłam. Bardzo ciężko pracowałam na roli. Mieliśmy 14 ha ziemi, a 20 dzierżawiliśmy. Kiedyś robiło się na polu nie tylko u siebie, ale jeszcze u sąsiadów. Żniwa trwały dwa tygodnie. Wszystko wykonywało się ręcznie, a nie jak teraz, za pomocą maszyn. Dwa razy w tygodniu jeździłam do Legnicy lub Lubina na targ, by sprzedać ser, śmietanę, masło, które sama wyrabiałam. Często nabiał psuł się już zanim zdążyłam go dowieźć. To były trudne czasy. Teraz mam chory kręgosłup, chodzę zgarbiona. - A co teraz sprawia ci przyjemność? - Interesuję się historią, lubię czytać książki, słuchać mądrych audycji radiowych. Trzymam z młodymi. Mieszkam teraz z wnukiem, który razem moimi synami prowadzi gospodarkę. Obecnie mają 18 koni. Często przychodzą do mnie młodzi ludzie. Ja mam 83 lata, a oni 18! Siedzimy, rozmawiamy, śmiejemy się. Przy nich czuję się wciąż młodą dziewczyną. fot. Chris Niedenthal 13 grudnia 1981. Niby nie aż tak dawno, ale jednak 35 lat temu. Czas na tyle odległy, że wielu Polaków wyparło z pamięci wspomnienia tamtego dnia, pamięta jedynie chwile, przebłyski. Mnie nie było wtedy na świecie, nie mam zatem możliwości odnieść się do wydarzeń grudnia 1981. Mogę przywołać opowieści ludzi, które zapamiętały pierwsze miesiące wprowadzenia stanu wojennego. Jak wspominają go ci, którzy wtedy żyli, pracowali, studiowali, kochali i starali się zapewnić rodzinom normalne życie? Jerzy, 61 lat - Niewiele pamiętam z tych przeżyć, tyle tylko, że to był czas przedświąteczny, bogaty w różne spotkania towarzyskie – mówi mi wujek, który pracował wówczas w warszawskim zakładzie na Woli. - 12 grudnia byliśmy u znajomych, przyjechała ciocia z Krynicy, znajomi z Włocławka, był alkohol i śmiechy. Dzieci bawiły się w osobnym pokoju. Mój ojciec usilnie próbował dodzwonić się do swojego brata, jednak, jak wtedy powiedziała moja Irena, „coś dzieje się z tymi telefonami”. Nikt nie zastanowił się nawet przez sekundę, w czym tkwi problem – w czasach PRL nikogo nie dziwiły problemy telefoniczne. Norma – wyznaje wujek Jurek. – W ciasnym mieszkaniu było gorąco i duszno, w salonie unosił się dym. Wiesz, wtedy albo grzało się na maksa, albo wcale, nie było regulowania temperatury. Otworzyliśmy zatem okna, śpiewaliśmy na głos. Do domu dojechaliśmy około w nocy, w dobrych humorach, jakoś nie zwracałem uwagi na dziwny ruch w mieście, jakaś dziwna atmosfera panowała. Obudziliśmy się rano, włączyliśmy telewizor, a tam – generał Jaruzelski wygłaszał swoje orędzie. Obwieścił stan wojenny, chciałem dzwonić do ojca, ale telefony nie działały, więc ruszyłem do Anina samochodem. Jadąc mostem zauważyłem betonowe zapory przeciwczołgowe, zawróciłem, bo pewnie nie miałbym jak dostać się z powrotem na Wolę. Pierwszy raz nie pojmowałem, co się dzieje i bałem się – słyszę. - A wujku, a takie najmocniej wspomnienie? – dopytuję. – Chyba to jak jechałem fiatem i mijałem plakaty filmu... "Czas Apokalipsy", który wtedy grali w kinie Moskwa. Nie wiem, dlaczego akurat to zapadło mi tak w pamięć. Stan wojenny zaczął się w niedzielę. W ciągu pierwszego tygodnia od jego wprowadzenia w więzieniach i ośrodkach internowania znalazło się ok. 5 tys. osób. Ogółem, w okresie trwania stanu wojennego, zostało internowanych ok. 10 tys. osób, w tym ok. 300 kobiet, w 49 ośrodkach internowania na terenie całego kraju. W dniu 13 grudnia 1981 roku nikt nie wiedział, co się tak naprawdę stało. To było jak obudzenie się w innym, niebezpiecznym świecie. fot. Chris Niedenthal. Sklep mięsny na warszawskiej Pradze, 1981 Joanna, 52 lata W 1981 dziś 52-letnia Joanna była w klasie maturalnej. 13 grudnia pamięta jako mroźny, śnieżny dzień. Również zapadł jej w pamięć widok "mundurowego", który prowadził o dziennik telewizyjny oraz wystąpienie gen. Jaruzelskiego. I strach, co to będzie i obawę, co w zasadzie oznacza "stan wojenny". - Pamiętam, że był to zimny, grudniowy dzień. Zasypało nas śniegiem - jako nastolatka mieszkałam z rodzicami ok. 45 km od Warszawy, pod Sochaczewem (dawne woj. skierniewickie - przyp. red.) - ale jakbyśmy nawet chcieli gdzieś wyruszyć, to bez przepustki nie było szans - mówi mi Joanna. - Poza tym tatę zabrali do jednostki na cały dzień, podobno na szkolenie czy dyżury, nie powiedział nam, tylko czekałyśmy z mamą i siostrą na jego powrót, pełne niepokoju. Nie mogłyśmy nawet zadzwonić - telefony nie działały, poza tym pamiętam, jak mówiono o podsłuchu. - Jak w takim razie chodziła pani do szkoły? - dopytuję. - Mieliśmy odpowiednie przepustki. Ferie świąteczne były dłuższe, niż zazwyczaj. Najgorzej wspominam to, że nie mogliśmy mieć studniówki - każda zabawa musiała się kończyć przed godziną by wrócić do domów przed godziną milicyjną. Dyrekcja zadecydowała, że lepiej wcale nie organizować imprezy - dodaje. Od kwietnia 2017 rząd planuje zmiany Ewa, 86 lat - Pamiętam, jak mój mąż, Henryk, kilka dni po wprowadzeniu stanu wojennego wyszedł do sklepu i na pocztę, po emeryturę - mówi mi 86-letnia Ewa, mieszkanka warszawskiej Woli. - Nie wracał przez kilka godzin, zaczęłam się martwić. Sięgnęłam po słuchawkę - telefon nie działał, więc wsiedliśmy z synem do samochodu i jeździliśmy po szpitalach, nie wiedzieliśmy co robić, a patrole kierowały nas na objazdy. Zatrzymywali nas kilka razy... W końcu jeden z milicjantów polecił pojechać na Banacha. Tam na sali leżał mój Henryk, dostał zawału. Jak potem powiedział, zobaczył czołgi, mundury i dalej już tylko ciemność - wyznaje pani Ewa. Anna, 59 lat - W czasie stanu wojennego byłam na 6. roku studiów, a mąż już pracował - mówi Anna, lekarz internista. - Przyjechał na weekend z Makowa Mazowieckiego do Warszawy, spaliśmy u moich rodziców na Brechta (Praga Północ). Obudziliśmy się następnego dnia rano - nic nie było w telewizji, dopiero po godzinie lub dwóch - wystąpienie Jaruzelskiego. Ja wróciłam wtedy do domu z mężem, ale na drugi dzień pojechałam do Warszawy, żeby zabrać rzeczy z akademika, bo chodziły słuchy, że tam będzie mieszkać wojsko. Wróciłam do Makowa i przez 2 lub 3 tygodnie pracowałam w szpitalu, bo ogłosili przerwę w zajęciach - opowiada pani Anna. Chris Niedenthal, z albumu "Polska stanu wojennego" Wraz z pojawieniem się czołgów i transporterów na ulicach, wprowadzono znaczne ograniczenia swobody przemieszczania się obywateli. Na początku stanu wojennego obowiązywała godzina milicyjna, która trwała od godziny 19:00 do 06:00, a w późniejszym okresie od godziny 22:00 do 06:00. Nie można było poruszać się po ulicach bez specjalnej przepustki. Bogusław, lat 54 lata - Nie było łatwo dojeżdżać do Warszawy, ja wtedy chodziłem do technikum na Grochowie, a dojeżdżałem z okolic Nadarzyna - mówi mi pan Bogusław, właściciel sklepu spożywczego. - Pamiętam tamtą zimę, bo brodziło się w zaspach, by dojść do autobusu. A na przystanku tłumy, autobusy nie zabierały pasażerów. A zimno! Ja wtedy musiałem dotrzeć na czas, bo miałem ważną klasówkę, bez tego mogłem już się nie pokazywać. Biegiem wróciłem do domu i pożyczyłem od ojca fiata. Pierwszy i jedyny raz pozwolił mi pojechać do szkoły samochodem, więc nie zastanawiając się, zabrałem trzy najładniejsze dziewczyny z przystanku. Zatrzymał nas patrol. Nigdy nie zapomnę ich słów: "Patrz Janek, my tu stoimy i marzniemy, a taki to pożyje!" - wspomina pan Bogusław. Tuż po wprowadzeniu stanu wojennego pojawiło się hasło: "Zima wasza, wiosna nasza". I właśnie na wiosnę rozpoczęły się wielotysięczne manifestacje, które kończyły się pacyfikacją przez ZOMO. Zabroniono zgromadzeń i imprez masowych. Inne uroczystości, takie jak wesela, chrzciny czy nawet prywatki, wymagały zgody organów administracyjnych. Pogłębiły się charakterystyczne dla ustroju problemy z zaopatrzeniem ludności w podstawowe artykuły żywnościowe i gospodarcze. Były kartki na kartki, w dowodzie osobistym stemplowano nawet fakt zakupu muszli klozetowej. Samochody osobowe można było zatankować tylko 3 razy w miesiącu ( litrów paliwa). Szerzyły się patologie społeczne, wzrosła liczba kradzieży. Dla wielu osób stan wojenny to był powód do emigracji. Szacuje się, że w latach 1981-89 kraj opuściło nawet milion osób. Rząd zaczął gmerać w standardach opieki okołoporodowej. Co czeka ciężarne od 2018 roku?

wywiad o prl z rodzicami